„Błogosławieni… albowiem ich jest Królestwo niebieskie ( Mat. 5, 3 i 10).

„Błogosławieni… albowiem ich jest Królestwo niebieskie ( Mat. 5, 3 i 10).

Po wyborze Apostołów Pan Jezus chciał im dać program całej swojej nauki, z jakim mieli oni stanąć do pracy. W tym celu wygłosił kazanie na górze w Galilei. Tradycja widzi w niej dzisiejsze Wzgórze Błogosławieństw na zachodnim brzegu Jeziora Tyberiadzkiego w miejscowości Tabgha, oddalonej od Tyberiady o 13 km, a od Kafarnaum o 3 km. Rzesza słuchaczy składała się z Apostołów, uczniów i bardzo licznie zgromadzonego ludu z Galilei, z okolic poza Jordanem, z Dekapolis, Judei i Jerozolimy, a nawet pogan od Tyru i Sydonu. Pan Jezus oznajmia im nowe prawo sprawiedliwości i Miłosierdzia w nowym swoim Królestwie. […] Obowiązki sprawiedliwości względem siebie zawarł Pan Jezus w błogosławieństwach, które są podwalinami chrześcijańskiej nauki. Początkiem wszelkiego zła jest pycha, dlatego Pan Jezus zaczyna od zalecenia cnoty jej przeciwnej – pokory: Błogosławieni ubodzy w duchu. Wewnętrznie pokora ma się ujawniać w cichości: Błogosławieni cisi. Pokora jest lekarstwem na wyniosłość umysłu, a cichość – na porywczość woli, którą trzeba uzgadniać z wolą Bożą przez umartwienie zmysłów, wyciskające często łzy gorzkie. Toteż Zbawiciel powiada: Błogosławieni, którzy płaczą. Nie wystarczy zło w sobie wytępić, potrzeba jeszcze zapragnąć dobra: Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości. Nasyceni dobrami wyższymi mamy je innym rozdawać, dlatego: Błogosławieni miłosierni. Trzeba służyć bliźnim bezinteresownie w czystej intencji. Dlatego: Błogosławieni czystego serca. Ta czysta intencja sprowadza pokój wewnętrzny, pokój z bliźnim i Bogiem, toteż: Błogosławieni pokój czyniący. Nie dosyć jest wprowadzić pokój do duszy, trzeba w nim wytrwać w doświadczeniach i walkach. Dlatego: Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie ( Mat. 5, 2-10)[1]”. ( Bł. ks. Michał Sopoćko).

. Ewangeliczne Błogosławieństwa nazywane są niekiedy Chrystusowym kazaniem na temat: Jak być szczęśliwym? Sługa Boży, abp Fulton Sheen nauczał, że stanowią one zaledwie pierwszy akt dwuaktowego dramatu połączonego przez góry: Górę Błogosławieństw i Górę Kalwarię. Dopiero te dwa akty stanowią całość dramatu. Człowieka, który zapomniałby o tej prawdzie, można by porównać do osoby opuszczającej spektakl teatralny w połowie przedstawienia, z tym, że dramat Chrystusa wymaga od każdego człowieka stania się tegoż uczestnikiem, nie zaledwie, jak w widowisku teatralnym, widzem. Ten, kto zdecyduje się na życie według Chrystusowych Błogosławieństw skończy, w sposób nieunikniony, na Golgocie[2]. Niezbyt pociągająca perspektywa? Niekoniecznie, jeżeli pamiętamy o tym, że droga przez Golgotę jest jedyną drogą prowadzącą do nieba – rzeczywistego i pełnego szczęścia. Ta prawda, prawda o osiągnięciu nieba przez cierpienie, napotyka współcześnie bodajże największą, w porównaniu ze wszystkimi poprzednimi epokami ludzkich dziejów, kontestację. Czy naprawdę dwa nieba to dla człowieka za dużo? Czy naprawdę nie można zbudować, wiadomo że, trochę mniej komfortowego niż wieczne, ale jednak zawsze jakoś tam wygodnego, nieba ziemskiego, które po spokojnym i długim pobycie w doczesności, doprowadzi nas do pełni szczęścia w wieczności? Wydaje się, że w naszych czasach taki sposób myślenia i postępowania jest szeroko i głęboko rozpowszechniony; chyba jednak można połączyć niebo zbudowane przez nas, przykrojone na miarę ziemskich aspiracji, z osiągnięciem nieba eschatologicznego – zdają się mówić, swoim postępowaniem, liczni ze współczesnych. Czy na pewno? Owszem, Chrystus daje nam już tu na ziemi pokój duszy niedostępny dla świata, niedostępny dla człowieka odrzucającego wezwanie do nawrócenia, wezwanie do zerwania z grzechem i życia w jedności z Bogiem. Przez ten pokój już w doczesności zaczynamy nasze niebo – naszą więź z Bogiem. Nie o takim jednak pokoju zazwyczaj mówimy myśląc o niebie doczesnym. Gdy popatrzymy głębiej na próby pogodzenia przebywania w dwóch niebach; tu na ziemi i w wieczności, to musimy przyznać, że wielokrotnie to niebo doczesne, które próbujemy budować, opiera się na połowicznym przyjęciu przez nas Słowa Bożego, przyjęciu Słowa Bożego tylko do pewnych granic, wyznaczonych właśnie przez nasz komfort, zwyczaj, obrzęd, tradycję, nawyk, itp. Gdy jawi się potrzeba zerwania z tymi zabezpieczeniami naszej wiary, wyjścia z utartych i odwiecznych schematów postępowania dla okazania większej miłości bliźniego, gdy jawi się potrzeba podjęcia wyrzeczenia i cierpienia dla drugiego człowieka, nasze umiłowanie błogostanu subiektywnego, nasze przylgnięcie do nieanalizowanych założeń rządzących postępowaniem świata[3], często bierze górę nad oczekiwaniami Ewangelii, nad duchem i treścią Chrystusowych Błogosławieństw. Tym, którzy, mimo wszystko, próbują iść nieco dalej, tzn. wyciągać naturalne konsekwencje z usłyszanego Słowa, przyklejamy często łatkę Bożych szaleńców ( wariatów?), nadgorliwych, zbyt radykalnych… samych siebie uznając za normalnych, tzn. nie przesadzających w gorliwości w odniesieniu do stopnia wprowadzania Słowa Bożego w postępowanie swoje i drugich.  Błogosławieństwa ewangeliczne uczą nas jeszcze jednej ważnej prawdy. Gdyby Chrystus dopasowywał swoje nauczanie do poziomu słuchaczy, gdyby niepokoił się o to, czy mówi być może zbyt trudne do realizacji prawdy, niezrozumiałe dla większości za Nim podążających, to wtedy w ogóle nie wygłosiłby Błogosławieństw. Owszem, Chrystus poszukuje języka, który byłby jak najbardziej zrozumiały dla Jego słuchaczy – stąd powstały Chrystusowe przypowieści – ale język ten w niczym nie zmienia wymagającej treści Chrystusowej nauki. Ewangelicznymi Błogosławieństwami można żyć tylko wtedy, gdy całą swoją nadzieję pokłada się jedynie w Panu Bogu. Na tym właśnie polega ewangeliczne ubóstwo; ubogi w Piśmie Świętym to nie tyle biedny materialnie, ile ten, którego jedyną ostoją jest Pan, ten, kto nie pokłada ufności w dobrach materialnych, nie ufa swemu sprytowi i inteligencji,  swoim znajomościom i układom, ale jedynie Panu. Pierwsze błogosławieństwo ukazuje więc również takie nastawienie duszy, które pozwala wejść dojrzale na drogę przyjęcia wszystkich Błogosławieństw. Błogosławieństwa oczyszczają nasze serca z ziemskich skłonności i tym samym uczą prawdziwej miłości Boga i właściwego odniesienia do drugiego człowieka i do ziemskich wartości. Oprócz przywołanej przez abpa Sheen’a Golgoty, Góra Błogosławieństw domaga się jeszcze innej góry – góry Synaj,  na której Mojżesz otrzymał prawo napisane Bożym palcem – Dekalog. Właśnie Dziesięć Bożych Przykazań i ewangeliczne Błogosławieństwa stanowią mapę drogową, umożliwiającą odnalezienie właściwego kierunku życiowego postępowania dla każdego człowieka. Słowa Chrystusowe, jak możemy się o tym przekonać również w innych miejscach Ewangelii, mogą wydawać się dziwne, ponieważ stanowią istotny kontrapunkt dla słów, które dominują w świecie i w naszych duszach; nie biedni są szczęśliwi, ale bogaci, szczęśliwi są ci, którzy zachowują się gwałtowanie, zdobywają materialne dobra za wszelką cenę, są pozbawieni jakichkolwiek skrupułów, a nie cisi, szczęśliwi są ci, którzy depczą bezpardonowo tych, którzy stają na ich drodze! Tak mówi świat i głos świata w nas. I pozornie, ten głos zdaje się być uzasadniony, w świecie w którym właśnie gwałtowni i przebiegli – dyplomatyczni – rzeczywiście odnoszą sukcesy. Również w tym punkcie Jezus oczekuje od nas dokonania zdecydowanego i przejrzystego wyboru: albo słuchamy Jego głosu, który aczkolwiek przytłumiony krzykiem świata może wydawać się słaby, bezsilny, bezwartościowy, to jednak przynosi ze sobą życie i szczęście – błogosławieństwo wieczne, albo podążamy za hałaśliwym, ale jednocześnie pustym i pełnym śmierci, głosem świata. By przyjąć głos Chrystusa, musimy więc dokonywać ciągłej metanoii, ciągłego nawracania naszych serc, takiego ich ukierunkowania, które sprawi, że głos Chrystusa będzie dla nas najważniejszy ze wszystkich głosów świata. Chrystus nie tylko wypowiada Błogosławieństwa, On jest Błogosławieństwami; w Nim dostrzegamy, co to znaczy być ubogim, cichym, prześladowanym dla sprawiedliwości. Znakiem realizacji Błogosławieństw jest Krzyż Chrystusa; jest to znak rozpoznawczy również tych, którzy z Chrystusem przyjęli do swojego życia Błogosławieństwa[4]. Każdy z nas musi ustawicznie uczyć się, jak mocniej ufać Bogu i jak głębiej czynić Błogosławieństwa częścią naszego życia. Błogosławiony, który ufa Panu, którego nadzieją jest Pan ( Jer. 17, 7).

Ks. dr Jerzy Bisztyga